Tknięty jakimś dziwnym przeczuciem zajrzałem na kultowy portal 29inches.com, na który przyznaję się, nie zaglądałem od dawna. Jakież było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem....zgaszone światło.
Michał Śmieszek
Grannygear, czyli "ostatni skaut" z ekipy 29inches.com opublikował słodko-gorzki artykuł będący jednocześnie pożegnaniem portalu z jego czytelnikami i miłośnikami. Czytając jego wspomnienia, trudno było oprzeć się wrażeniu, że czytam historię moją i moich kolegów, z którymi przez ostatnie 7 lat tworzę naszą (i Waszą) stronę www.Team29er.pl.
7 LAT! To już 7 lat i grubo ponad 1000 wszelkiej maści publikacji. Dla jednych mało, dla drugich średnio, a dla pozostałej garstki - mega dużo. Ale nie o ilość słów tu biega...Baj De Łej...od razu z góry uprzedzę ewentualne znaki zapytania - Nie, ja się jeszcze z nikim nie żegnam! :) :) :), ale jakby nie patrzeć osiągnęliśmy pewien piękny etap, który pozwala już na spojrzenie z góry na naszą 7 letnią krwawicę a przede wszystkim daje do myślenia nad przyszłością oraz teraźniejszością.
Przyznam się także, że do napisania tych "Cierpień młodego Śliskiego" skłoniła mnie nie tylko wspomniana na początku publikacja GrannyGear'a, lecz także Wasze komentarze i pytania oraz nocne Polaków rozmowy przy kuflu ze złotym napojem Bogów Krainy Wielkiego Koła. Krótko mówiąc - "Po cholerę piszecie jeszcze o tych 29erach?", "Mamy już rok 2017, Hello?! 29er to już nic nowego".
Jeśli dodacie do tego drobny fakt, iż my również nie jesteśmy coraz młodsi, mamy własne prywatne sprawy, dzieci i/lub wnuki potrzebujące uwagi oraz przekazania naszego życiowego doświadczenia i w efekcie piszemy już nie tak często jak onegdaj bywało, to łatwo dojść do wniosku, że może czas najwyższy odłożyć klawiaturę na kołek...
No więc NIE! Nie gasimy światła, bo jesteśmy nadal dużymi dziećmi a dzieci nie mogą bawić się prądem - rączki precz od "pstryczka elektryczka". Tu mógłbym zakończyć artykuł, ale jeszcze Was pomęczę - na zwierzenia mnie wzięło - cholerny "Blue Monday". Pozwólcie zatem, że przybliżę Wam trochę jak to wszystko się zaczęło, po co to robimy i czy mamy z tego nadal "fun". A nam sam koniec będzie z tego jakiś morał....jak w bajce.
Pamiętam ten dzień, któryś listopada Anno Domini 2009, kiedy zupełnie przypadkiem (jak to w życiu bywa) kolega Mateusz zwany "Nabiałem", sprzedał mi komplet kół, który stał się bazą mojego pierwszego jednośladu aspirującego do miana 29er. Trudne ale piękne to były czasy! Bo o 29erach nie było wiadomo niemal nic. Wiedzę tajemną przekazywano sobie cichaczem na forum rowerowym oraz w zakamarkach Internetów. A części? Przecież w Polsce się nie da...tu same 26ery na ulicach się turlają, a ludzie to tak konserwatywni jak konserwy wojskowe - no beton po prostu.
I na szczęście znalazł się taki Kolega Nabiał, który potwierdził zasłyszaną prawdę - "29ery, jeżdżą lepiej, szybciej efektywniej". Co więcej ten sam człowiek polecił mi nowo powstały portal Team29er.pl, którego był współtwórcą, a który wystartował parę tygodni wcześniej. Dodał, że szukają ludzi, którzy chcieliby pisać a ich pasją jest rower, 29 calowy oczywiście. "Ojciec Tadeusz" - nasz Prezes miał swój własny powód - chęć udowodnienia młodym gnojkom (czyli Nam), że nie warto biadolić, że części 29" nie ma a sprzedawca w rowerowym rozkłada ręce i puka się w czoło. Jak nie ma, to MY wykreujemy popyt, udowodnimy, że "się najzwyczajniej da!"
Nie namyślałem się długo i zaproponowałem moją kandydaturę. Raz kozie śmierć. Wypracowania z polskiego kiedyś ładne pisałem, nawet parę "książek" spłodziłem w podstawówce. Ale przede wszystkim, tym co skłoniło mnie, trzydziestodwuletniego fanatyka dwóch kółek, serwisanta i zapalonego miłośnika maratonów MTB, to potrzeba znalezienia bratnich dusz, "drużyny pierścienia" z którą mógłbym realizować swoją pasję a przy okazji...chmm...podzielić się doświadczeniami z innymi pozytywnie zakręconymi ludkami.
Nowo powstała strona internetowa wydawała się idealnym sposobem do realizacji tego zadania, choć jednocześnie cały ten pomysł napawał strachem przed nieznanym, przed krytyką ludzi z zewnątrz oraz prostą rzeczą - czy dam sobie radę.
Koledzy w osobach "Ojca Tadeusza", Mateusza "Nabiała" Nabiałczyka, oraz Bartka "Zguda" Niezgody nie mieli wielkich wymagań :) :) - strona Team29er.pl miała być luźną, szczerą, kulturalną i możliwie najbardziej obiektywną formą wypowiedzi własnych rowerowych myśli. Myśli, które miały obracać się niemal wyłącznie wokół Świata Wielkiego Koła.
"Walka" o zaistnienie w przestrzeni polskiego internetu była emocjonująca, pochłaniała dużo nerwów i w pewnym momencie stała się elementem, który zdominował prywatno-zawodowe życie moje oraz kolegów. Nic dziwnego - przeciwników mieliśmy bardzo silnych, choć co wydaje się być może dziwne - daleko nam było do deprecjonowania konkurencji. Musieliśmy stworzyć własny, unikalny klimat tej strony...i wiem, że nam się to udało. W tamtym czasie byliśmy JEDYNYM portalem, z tak wąską specjalizacją, a przede wszystkim byliśmy jednymi z niewielu, którzy głęboko wierzyli, że 29ery niedługo zdominują rynek. Dwudziestodziewięcio calowe tsunami dopiero było przed nami.
Możecie mi wierzyć lub nie, ale startując w maratonach liczyliśmy 29ery, które pączkowały na każdej kolejnej imprezie - na razie na palcach jednej ręki.... Pamiętam jak niemal z każdym napotkanym właścicielem 29era rozmawialiśmy pytając co skłoniło go do zmiany rozmiaru koła na większy. "...Bo wielkość ma znaczenie!" - i właśnie to hasło wkrótce stało się hasłem przewodnim naszego portalu. Mógłbym tu jeszcze niejedno opowiedzieć o naszych początkach, poprzestańmy na tym, że te pierwsze dni, miesiące a nawet lata były trudne, ale i bardzo przyjemne - zwłaszcza gdy okazało się, że nie piszemy wyłącznie "do kotleta".
Jak dziś czytam moje pierwsze wypociny to się za głowę łapię :), ale nie ukrywam, że te pierwsze publikacje były niesamowitym przeżyciem, porównywalnym ze szkolną klasówką. Z wypiekami na twarzy liczyłem kolejne odsłony....O Boszeee..O maaatkooo....już 15 osób przeczytało! A potem 30, 50....120. Masakra :).
Do dziś trudno mi jednoznacznie powiedzieć, czym udało Nam się przyciągnąć Waszą uwagę - może to "naturalny" styl pisania, może krytyka, którą potrafimy ubrać w słowa, które nie bolą żadnej ze stron, ale dają wyraźny przekaz. Sami krytyki wobec naszych artykułów się nigdy nie baliśmy, nawet jej oczekiwaliśmy. Jeśli uwagi były i są konstruktywne, to staramy się na nie szybko reagować. W każdym razie wszystkie komentarze, pochlebne i niepochlebne z pokorą przyjmujemy na klatę ;).
7 lat jak z bicza strzelił! Dorośliśmy, wyrośliśmy, założyliśmy rodziny, spłodziliśmy więcej dzieci, a ci najstarsi mają wnuki. W między czasie nasz ścisły skład powiększył się o kolejne zakręcone osoby. Jesteśmy kumplami z różnych stron Polski, z różnym temperamentem, zaletami i wadami. Nawet jak się wkurzamy na siebie, to i tak koniec końców łączy nas niejedna pasja. Primo: rower! Secundo - nasza (i Wasza), wspólna strona, tertio - sympatia, a może nawet przyjaźń.
Świat Wielkiego Koła zmienił się bardzo od końca 2009 roku...Baaa...stała się rzecz, o której myśmy marzyli tworząc ten portal - 29ery zdominowały scenę rowerową wypierając niemal całkowicie 26ery, których pozycja wydawała się niezagrożona. A jednak.... :) :).
Ale spełnienie naszych marzeń przyniosło także nieco mniej pozytywny skutek, o którym wspomniał także współtwórca "Twentynineinches". Otóż 29ery spowszedniały, aura tajemniczości całkowicie znikła, fenomen 29 cali przestał być atrakcyjnym kąskiem reklamowym. Przede wszystkim ileż można pisać ciągle niesamowicie o 29erach, gdy stały się prozą życia w naszym własnym świecie i rzadko kiedy wywołują motyle w brzuchu. To między innymi z tego powodu przestaliśmy ścigać się w pisaniu artykułów, szukaniu niusów. Czy to źle....? Chmm...może nie do końca tak wyobrażałem sobie naszą teraźniejszość. Aleee....warto docenić pozytywną stronę!
Istotnie! Kilku z nas dostrzegło, że Świat Wielkiego Koła, to nie tylko 29ery, lecz również inne jednoślady toczące się na nieco większych niż zwykłe papuciach. To plusowce, fatbajki. Zwłaszcza te ostatnie wciągnęły paru z nas wyjątkowo mocno - Ja na przykład sam wyglądam jak tłusty pączek. Pojawiły się także gravele, które łączą poniekąd zalety 29era z szybkością szosówki. Krótko mówiąc okazało się, że nie samymi 29erami człowiek żyje. Jesteśmy trochę, albo wręcz dokładnie tacy jak nasze rowery - zmieniamy się, dorastamy do pewnych rzeczy, jak np. bikepacking...albo pierwszy maraton z córką, rowerowy trip z wnuczkiem..
Latem, pełen skład zespołu redakcyjnego spotkał się jak zwykle przy okazji Bike Adventure i szczerze sobie pogadaliśmy, o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Właściwie już wtedy pojawiły się myśli podobne do tych, którymi podzieliłem się wyżej. Czy jest sens nadal pisać i ciągnąć te sanki? Może w końcu lepiej wyjść na rower i zapomnieć o klawiaturze, o pisaniu w kółko o tym samym, kolejnych oponach, rowerach, które przestały różnić się między sobą - bo niemal każdy jeździ doskonale, i nawet największa "potwora znajdzie swojego adoratora".
Ale przy kolejnym piwie, szklance łiskacza przychodzi szybka refleksja, że to nas nadal kręci! Na pewno inaczej niż 7 lat temu, ale na tyle mocno, aby chcieć od czasu do czasu podzielić się z Wami kolejną opinią, testem, niusem, albo tak ckliwym tekstem jak ten.
Jaki płynie morał z tej jakże pięknej bajki o kolegach z podwórka? Na razie prędzej Internety padną niż ostatni z nas zgasi światło.. - łapy precz od prądu- Wiem, powtarzam się! Aleeeee...bez Was, drodzy czytelnicy będzie nudno jak flaki z olejem. Napiszcie czasem co was kręci i co was podnieca (byle nie sztyca myk-myk bez siodełka). My tymczasem popłyniemy z prądem...może uda się w końcu oderwać od klawiatury i wyskoczyć na rower, bez względu na rozmiar koła.